Archiwum 27 września 2020


Wendyjskie cienie
27 września 2020, 19:10

   Wśród wielu kultur obecnego Lubuskiego bodaj najbardziej egzotyczną jest kultura łużycka. Łużyce to kraina, której skrawek lokuje się w południowo-zachodniej części regionu. Pozostałością tej kultury jest język, rozumiany i używany przez garstkę zgermanizowanych Zachodnich Słowian, którzy we wczesnym średniowieczu zasiedlali tereny rozciągające się od Odry do Łaby. Ta garstka, to ok 60 tysięcy dawnych enerdowskich Niemców, którzy mimo setek lat germanizowania zachowali ów tajemniczy swojsko brzmiący język. Zapewne językiem tym porozumiewali się dawni Lubuszanie mieszkający na południu naszego województwa, jeszcze 200 lat temu. Bardzo prawdopodobne, że właśnie tym językiem porozumiewano się na wsiach otaczających tak Berlin, jak i Zieloną Górę zanim prusacy zaczęli realizować politykę germanizowania dawnych słowiańskich ziem. Dzisiaj językiem tym posługują się mieszkańcu okolic Cottbus, zwanego w języku łużyckim Chociebużem. I w zasadzie o tym języku będzie ta anegdota. A przy okazji o jednym przedstawicielu tej znikającej kultury.

   Tym przedstawicielem jest Miklawusch, albo Mikławš, albo Miklawuš Jakubica, albo zlatynizowany Nicolaus Jacob vel Nicolaus Jacubiky, sławny tym, że w 1548 roku przetłumaczył na język łużycki z niemieckiego Nowy Testament. Niewiele o nim wiadomo. Był prawdopodobnie protestanckim pastorem i kojarzony jest z okolicami Żar. Niewykluczone jednak, że jest identyczny z Nicolausem Kubike czy Kubke, o którym w 1524 r. wspomniano jako ewangelickim kaznodzieją w Laubnitz, czyli dzisiejszych Lubanicach. Mógł być też kaznodzieją Jakobem z Linderode, które dzisiaj nazywane są Lipinkami Łużyckimi, o którym kroniki wspominają w 1540 roku. Być może chodzi o Nikolausa Jakobi, który był prawdopodobnie proboszczem w Linderode w latach 1553-1556. Jak widać los naszego bohatera ginie, jak to się mówi w pomroce dziejów. 

   Co ciekawe, badaniem kim był i skąd pochodził, gdzie mieszkał nasz bohater, czyli Nikolaus Jakokubica zajmują się nie historycy, jak można by się spodziewać, ale filolodzy. To oni badając językowe ślady próbują ustalić tożsamość autora owego tłumaczenia. Z ich badań można doczytać, między wierszami rzecz jasna, że polityka cenzurowania i celowego eliminowania ze zbiorowej pamięci, jaką realizował żywioł germański od wieków na podbitych przez siebie terenach, dzisiaj stwarza wrażenie, że niemieckie terytorialne nabytki od setek lat są rdzennie niemieckie. Dzisiaj efektem tej polityki są bariery w poznaniu prawdziwej historii tak Łużyc jak i Lubuskiego, a także życiorysów bohaterów słabo pasujących do germanofilskiego przekazu propagandowego.

   Nikolaus, bez wątpienia, swoją działalnością angażował się w reformację na pograniczu śląsko-łużyckim. Obie wsie, z nim związane, Lipinki Łużyckie i Lubanice, należały w owym czasie do kanoników regularnych z Żagania, których opatem był znany z zaprowadzenia luteranizmu w Zielonej Górze, Paul Lambert, uczeń i dobry znajomy Marcina Lutra. Wśród kanoników, których kształcił Lamberg wymieniany jest brat (jako brat zakonny) Mikołaj, który może być naszym Miklawuschem. Badacze sugerują, że Miklawusch może mieć związek z mieszczańską rodziną Jakobów ze Szprotawy, z której pochodził pisarz i znawca pszczelarstwa. 

   Tłumaczenie Miklawuscha, liczące ponad 650 stron, jest jednym z najstarszych i jednocześnie najbardziej obszernych zabytków językowych tego ginącego języka słowiańskiego, jakim jest język dolnołużycki. Według ustaleń językowych, centrum gwary dolnołużyckiej znajdować się mogło w okolicach Żar. Gwara ta ulegała wpływom języków górnołużyckiego, polskiego i czeskiego. Rękopis odnaleziony na początki XIX wieku w zbiorach Biblioteki Królewskiej w Berlinie przez warszawskiego slawistę Andrzeja Kucharskiego, świadczy o przygotowaniach do druku, który z nieznanych powodów nie nastąpił. Badacze sugerują, że Martin Luter pogardzał Słowianami i skłonny był do ich germanizowania za pomocą Biblii. Stąd tłumaczenie uznał za szkodliwe dla misji niemczyzny na słowiańskich terenach. Dzieło zawiera rysunki roślin i zwierząt i jest najprawdopodobniej pierwszym tłumaczeniem z języka niemieckiego Biblii Lutra. 

   Zarówno dzieło, jak i sama postać tłumacza stały się na przełomie wieku XX i XXI powodem ożywionej dyskusji językoznawców i historyków. Analizie poddawane są zapiski kronikarskie dotyczące potencjalnych miejsc pobytu Miklawuscha, jak również samo tłumaczenie. Wnioski z tych analiz niczego w zasadzie nie wyjaśniają. Świadczą natomiast o nadzwyczaj zagmatwanej historii tego skrawka Europy. Gdzieś w dalekim tle rozważań naukowców wyczuć można wibracje politycznego i ideologicznego motoru owego zagmatwania. A oto fragmenty rzeczonych rozważań.

   W latach 60 XX wieku profesor Schuster-Šewc, slawista, uczony niemiecki pracujący na uniwersytecie w Lipsku, ponownie zagłębił się w rękopis Jakubicy i doszedł do wniosku, że autor pracował w Lubanicach od 1523 do 1525 roku, ale analiza językowa dokumentu wskazuje na wschodnio-dolnołużycki dialekt użyty w tłumaczeniu, używany prawdopodobnie na zachód od Żar i Lubska, który zawiera wtręty z dialektu muskau. Ponadto można w tekście wykryć zachodnie wpływy dolnołużyckie oraz silne nacieki czeskie i górnołużyckie. Z tego też powodu, co bardzo prawdopodobne, Jakubica po krótkim okresie pobytu w Lubanicach, nad tłumaczeniem pracował w parafii zamieszkałej przez ludność górnołużycką. Według profesora Schuster- Šewca tym miejscem jest miasteczko Wittichenau, leżące 25 km na północ od Budziszyna. W uzupełnieniu swoich tez  Profesor Schuster-Šewc dodał, że Jakubica mówił w dolnołużyckim dialekcie wschodnich Dolnych Łużyc. Lubanice należące do wendyjskiego, czyli słowiańskiego, obszaru etnicznego, potrzebowały kaznodziei władającego lokalnym językiem. Jest prawdopodobne, że młody Jakubica najpierw pracował jako pastor w pobliżu miejsca urodzenia. Nicolaus Kubike lub Kupke jest znany jako pierwszy ewangelicki kaznodzieja w Lubanicach, a zatem skoro imię Kupkego (Nikolaus) zgadza się z imieniem Jakubicy, chodzi o tego samego kaznodzieję. 

   Neguje te ustalenia slawistka Doris Teichmann, z uniwersytetu w Potsdam. Zarzuca profesorowi  Schuster-Šewcowi niespójność i brak dowodów potwierdzających jego ustalenia. Doris Teichmann potwierdza jednak, że Jakubica jest tożsamy z pierwszym luterańskim kaznodzieją w Lubanicach o imieniu Jakob, którego nazwisko nie zostało zapisane w kronikach, a także z osobą pastora Nikolausa Jakobi, który pełnił urząd w Lubanicach w latach 1556-1563. Według tej uczonej Jakubica pochodził ze Szprotawy, gdzie w dokumentach był kilkakrotnie wymieniany jako Nikolaus Jakob. Nadto wśród mężczyzn wymienionych jako zakonnicy w klasztorze w Żaganiu w roku 1524 figuruje Mikołaj, którego nazwiska nie udało się ustalić, a który rok później znika z wykazu braci zakonnych. Mógł to być zatem jeden z 15 zakonników, którzy odeszli z klasztoru wraz z opatem Paulem Lembergiem i przeszli na luteranizm. Początkowo ten były mnich mógł zostać mianowany kaznodzieją w Lubienicach i zapisany jako Kupke vel Kubike. Po krótkim pobycie w Lubanicach nasz Jakob udał się w 1525 roku do sąsiednich Lipinek Łużyckich, aby zastąpić ostatniego księdza katolickiego Johannesa Haugwitza. Jakubica, według tej koncepcji, przetłumaczył Nowy Testament na łużycki w swoim rodzinnym mieście, którym była Szprotawa, o czym zaświadczają znaki wodne papieru użytego do rękopisu. 

   Zapytany w roku 2000 roku prezes Maćicy Serbskiej (Serbskiej Macierzy) doktor Mĕrćin Völkel, dlaczego jego Towarzystwo Naukowe postawiło kamień pamiątkowy ku czci Miklawuscha Jakubica właśnie w Lubanicach, mimo że jego tłumaczenie nie mogło zostać tam zrobione, a jego działalność kaznodziejska w tej miejscowosci jest nieudowodniona, odpowiedział, że Jakubica był pastorem w Lubanicach, a inskrypcja nic nie mówi o tym, że przetłumaczył w Lubanicach Nowy Testament.

   Jeszcze inne zdanie ma Hartwig Benzler, regionalista związany rodzinnie z Lubanicami. Stwierdza, że wobec bardzo skąpych informacji, nic w życiorysie Miklauscha nie jest 100% pewne. Przeprowadził w tej sprawie własne śledztwo. Doszedł w nim do następujących wniosków.  W Lubanicach w 1523 roku nie było potrzeby osadzania w tutejszej parafii kaznodziei ze znajomością języka wendyjskiego (czyli łużyckiego). Nadto jest pewnym, że pierwszy ewangelicki kaznodzieja w Laubnitz, Nikolaus Kubike, Kubke czy Kupke, został powołany przez patrona Hieronima von Bibersteina z polecenia lub przynajmniej po konsultacji z opatem kanoników z Żagania, Paulem Lembergiem. Nie jest pewne, skąd pochodził Kupke i co się z nim stało po pracy w Lubanicach. Ale jest mało prawdopodobne, aby Kupke był mnichem w klasztorze augustianów w żagańskim przed objęciem parafii w Lubanicach. Tamtejsi mnisi przeszli na luteranizm dopiero w 1524 roku, czyli rok po nominacji Kupkego. Nie ma też żadnych dowodów na tożsamość Miklawuscha Jakubica i Nicolausa Kupke poza pewnym podobieństwem nazwisk. Kupke nie znał języka łużyckiego, a relacja historyczna, że to on sam wyrąbał siekierą ogromną lipę kościelną Lubanicach, przemawia raczej przeciwko jego tożsamości z Jakubicą, który był raczej człowiekiem ducha. Innym argumentem przeciwko łączeniu tych dwóch tożsamości, jest to, że Jakubica datuje swój rękopis na 1548 roku, Podczas gdy Kupke piastował urząd 25 lat wcześniej.

   Hartwig Bunzler podważa też ustalenia lingwistów, co prawda nie wiadomo na jakiej postawie, ale nie będziemy się tu wdawać w niuanse rozważań jaka gwarą języka łużyckiego, którą posługiwał się Jakubica i czy znał ją od dzieciństwa, czy jedynie był uzdolniony językowo oraz jakie znaczenie w tych rozważaniach ma znajomość języka czeskiego, czego ślady można znaleźć w tłumaczeniu. W każdym razie według Bunzlera, wykluczone jest szprotawskie pochodzenie naszego tłumacza. Tam dominował żywioł niemiecki i nikt podobno nie mówił po łużycku. Lubanice nie wchodzą zatem w grę jako miejsce działalności Jakubicy. 

Należałoby zatem uwagę skierować na Lipinki Łużyckie, gdzie wzmianki historyczne mówią o Wendenkapelle, czyli kapliczce łużyckiej. Jakubicę nie trudno utożsamić z pierwszym kaznodzieją Lipinek Jakobem, chociaż jego imię nie jest znane. Nie jest też jasne, dlaczego Jakubica ukończył swoje tłumaczenie dopiero 8 lat po opuszczeniu Lipinek Łużyckich. Nie jest też jasne, w jaki sposób Jakubica zdobył niewątpliwie dobrą znajomość języka czeskiego. Językoznawcy się spierają, czy studiował gdzieś na czeskim uniwersytecie, czy nauczył się języka od czeskich osadników. 

Odrębną kwestią jest kwestia zaniechania druku i kto ocalił rękopis przed ostatecznym zniszczeniem, oraz to jak trafił on do Berlina. Bunzler przypuszcza, że rękopis mógł trafić do brandenburskiej części Niederlausitz (Cottbus-Peitz), skąd na rozkaz Wielkiego Elektora Fryderyka Wilhelma z drugiej połowy XVII wieku został skonfiskowany i jak wszystkie inne świadectwa pisane w językach słowiańskich zesłano do archiwum, a tym samym do publicznej niepamięci 

Ostatnie wendyjskie ślady z nazistowską zaciekłością zacierali Niemcy po 1933 roku. Germanizowali nazwy tysięcy lubuskich wiosek. Z map zniknęły wszystkie miejscowości z dodatkiem „wendisch” lub „polnisch”. Zniemczono wszystkie nazwy, w których Niemcy mogliby dosłyszeć zapomniany już język tubylców. Dołożono wszelkich starań, aby nawet w lokalnych nazwach nie pozostały ślady po historycznej prawdzie. Nazwy historyczne są bowiem najtrwalszym świadectwem pozostawionym przez pierwotnych osadników. Świadkiem, który często trwa tysiącleciami. Lecz nie wszystko da się zakłamać. Niektóre nazwy są tak silnie historycznie osadzone, że nie da się ich zamienić, jak „Polnisch Kessel” na „Alt Kessel”, którą to nazwę po hitlerowskich Niemczech odziedziczył Stary Kisielin.

Niech nas zatem nie dziwi, że dzisiejsza stolica Niemiec brzmi tak słowiańsko. Została wszak zbudowana przez Słowian, zanim tam zjawili się germanie. Jakubica odkryty w berlińskim archiwum uzmysławia, jak trudno jednak prawdę historyczną całkowicie podporządkować nacjonalistycznej ideologii.

Propagandowa armata
27 września 2020, 18:47

   Operacja Wiślańsko-Odrzańska rozpoczęła się w styczniu 1945 roku i po pierwszych sukcesach wydawało się, że Berlin padnie w lutym. Na trasie jednak był Kostrzyn, którego ostatnim dowódcą był Heinrich Friedrich Reinefarth. Ten sam, który dokonywał zbrodni podczas tłumienia Powstania Warszawskiego. Wszystkich, których podczas rosyjskiego oblężenia podejrzewano o tchórzostwo, rozstrzeliwano, albo wieszano na najbliższej latarni. Wydano dwadzieścia kilka wyroków śmierci, choć nie wszystkie zostały wykonane. Terror wprowadzony przez Reinefartha przyniósł spodziewany efekt, bo żołnierze walczyli aż do końca.  

   Pierwsze oddziały I Frontu Białoruskiego marszałka Żukowa dotarły do Twierdzy Kostrzyn już pod koniec stycznia, ale krwawe walki o jej zdobycie trwały do 30 marca 1945 roku, kiedy kiedy ostatnia grupa niemieckich żołnierzy przebiła się do swoich linii. Oficjalnie jednak zameldowano Stalinowi, że twierdza została zdobyta 12 marca. Po otrzymaniu meldunku o zdobyciu Kostrzyna Stalin wydał słynny rozkaz nr 300, w którym ogłoszono zdobycie twierdzy Kostrzyn. W Moskwie na cześć zdobywców oddano salut dwudziestu salw artyleryjskich z dwustu dwudziestu czterech dział.  Ogólne straty wojsk radzieckich 5 i 8 Armii w walce o twierdzę i przyczółki Twierdzy Kostrzyn w okresie od 2 lutego do 30 marca 1945 wyniosły 61 799 żołnierzy 15 466 zabitych i 46 333 rannych.  

   Po upadku Berlina Stalin postanowił, trzema monumentalnymi miejscami pamięci, upamiętnić żołnierzy poległych w trzech największych bitwach u końca wojny, jakimi były bitwy o Kostrzyn, Wzgórza Seelow i Berlin. Specjalnie dla projektu „trzech cmentarzy” ściągnięto z ZSRR do Berlina najlepszych artystów. Pod kierunkiem Lwa Efimowicza Kerbela pracowali nad projektem do wiosny 1946 roku. Ostatecznie pomnik w Kostrzynie miał formę długiej, kilkumetrowej szpicy, wysokość około 12m, o konstrukcji żelbetowej. Postawiono go w narożniku Bastionu "Król", na wysokim, około 2m wzniesieniu. Po przeciwnej stronie obelisku stała armata dywizyjna ZiS-3, której lufa była wycelowana w kierunku Berlina. Na szczycie szpicy umieszczono gwiazdę odkuta z metalu, którą pomalowano na kolor czerwony. Na szpicy znajdowała się inskrypcja "1941-1945 Wieczna chwała bohaterom poległym w walce z faszystowskim nieprzyjacielem za wolność i niepodległość Związku Radzieckiego i Demokratycznej Polski". Według projektu na pomniku umieszczona miała być figura żołnierza, podobnie jak ma to miejsce na pomnikach w Berlin-Treptow, Seelow. Ta której brak w Kostrzynie stanęła ostatecznie w Brześciu. 

   Główna oś cmentarza rozplanowanego w kształcie trójkąta, stanowił pomnik, na wprost którego znajdowały się cztery mogiły żołnierzy uznanych za Bohaterów ZSRR. Po bokach, alei prowadzącej wprost do szpicy, na planie symetrycznych trójkątów znajdowały się mogiły żołnierzy. Wszystkie kwartały były obmurowane, bogato obsadzone roślinnością, na nagrobkach w formie forma ostrosłupa, gwiazda zawierająca herb ZSRR, a poniżej tabliczka ze stopniem, nazwiskiem i imieniem oraz rokiem urodzin i śmierci żołnierza. Cmentarz na Bastionie "Król" oficjalnie otwarto 17 listopada 1945 roku. 

   Cmentarz nie był, otwarty dla publiczności. Jednak odbywały się na nim rozmaite wojskowe uroczystości z udziałem władz. Przybywały na nim także wojskowe wycieczki, szczególnie żołnierzy służących w wojskach radzieckich stacjonujących w na zachodniej stronie Odry. Nie wiadomo zatem jak wyglądał w latach PRL'u. 

   Bastion Król, na którym zlokalizowano cmentarz, znajduje się w zachodnim narożu twierdzy zyskał obecne rozmiary jeszcze w XVI wieku. Jego wnętrze kryje jednak pozostałości kilku starszych konstrukcji. Jest to prawdopodobnie najstarszy tego typu obiekt w Polsce. Niżej pod ziemią znajdują się kazamaty wykonane w kolejnych wiekach. W 1945 roku został w wyniku bombardowania uszkodzony. I po latach okazało się, że pomnik zagraża stabilności murów bastionu. Postanowiono więc zlikwidować cmentarz i zdemontować szpicę. 

   W 2004 roku opracowano projekt w myśl którego miał być przywrócony stan bastionu z roku 1921. Urząd Miasta w Kostrzynie nad Odrą przystąpił do rozmów z przedstawicielami Ambasady Federacji Rosyjskiej. 6 grudnia 2006 roku Rosjanom zaproponowano lokalizację kwater żołnierskich na Cmentarzu Komunalnym w Kostrzynie nad Odrą. Rosjanie wyrazili zgodę. 5 listopada 2008 wydano decyzję o demontażu pomnika i rozpoczęto rozbiórkę, którą ukończono 23 grudnia 2008 roku. Równolegle zgodnie z decyzją wydaną 6 czerwca 2008 roku, przystąpiono do przenoszenia szczątków żołnierskich na cmentarz komunalny. Została także sporządzona lista imienna, aby każda nowa mogiła mogła być opisana. Przygotowano też nowe groby.

   Prace na Bastionie Król okazały się sensacją. Podczas pierwszych prac ziemnych okazało się, że pod kwaterami oznaczającymi groby, na głębokości około 30 cm znajduje się betonowa płyta.  Po sprowadzeniu ciężkiego sprzętu i skruszeniu betonu znaleziono poniżej jedynie gruz. Jedyne zwłoki znaleziono pomiędzy mogiłami oznaczonymi numerami 37 i 38. Szczątki te ekshumowano do Gorzowa, ale uznano, że ten pochówek nie ma nic wspólnego z radzieckim cmentarzem. Tym samym  okazało się, ze na cmentarzu-pomniku istniejącym ponad 60 lat, pod nagrobkami opisanymi imionami, nazwiskami, wojskowymi stopniami i datami urodzin nigdy nie było ciał żołnierzy. 

   Wybuchnęły rozmaite dywagacje o przyczynę takiego stanu rzeczy. Że żołnierze z nagrobków  mogą być pochowani na innych cmentarzach, pod innymi nazwiskami lub w jakieś zbiorowej mogile pod literkami NN. A może leżą gdzieś na dnie Warty lub Odry. Kto to wie. Jest też koncepcja inna. Otóż cmentarz od samego początku był propagandową lipą. Stworzoną dla sowieckiej propagandy. Jako dekoracja do kłamstwa służącego ideologicznemu podporządkowaniu sowieckiemu systemowi, krajów pokonanych i podbitych. 

   Obelisk zamieniono w gruz. Resztę dekoracji zachowano i można oglądać jej detale w Muzeum Twierdzy Kostrzyn.  Tam też stoi armata, kiedyś wycelowana w kierunku Berlina i strzelająca do nas przez lata propagandowymi pociskami. 

 

Kaznodzieja ze Słonego
27 września 2020, 18:43

   Świat wśród rozlicznych dziwactw posiada i takie, że ludzie coś robią, i to z całkiem dobrym skutkiem, nie nadając temu co robią jakiejś szczególnej nazwy. Aż zjawia się ktoś, kto włączając się w tą zbiorową działalność proponuje dla tej działalności nazwę. I tak było z trygonometrią, którą zajmowano się już w starożytnym Egipcie. Parał się nią Grek, ten od twierdzenia Pitagorasa. Funkcjami trygonometrycznymi parali się Hindusi, a po nich Arabowie, na takim poziomie, że przeciętny dzisiejszy licealista nie daje rady. Wszyscy oni gmerali w rozmaitych sinusach i cotangensach, nie mieli potrzeby nazywania tej odrębnej matematycznej dziedziny. Aż zjawił się Bartolomeo Pistiscus, a po naszemu Bartłomiej, który najpierw był Bartkiem, i wymyślił trygonometrię.

   Nasz Bartek urodził się w Słonem, wiosce leżącej o przysłowiowy rzut beretem od Zielonej Góry, wtedy mieniącej się Grunbergiem. Było to 24 sierpnia 1561 roku. O jego rodzicach nic nie wiadomo. Ani kim byli i czym się zajmowali. Nie wiadomo kto go uczył czytać i pisać, kto go uczył rachunków, a kto religii. W czasach jego edukacji zielonogórskiej szkole rektorowali Johan Heidenreich ze Złotoryi (1566-1569 i Johann Arnold z Kożuchowa (1569-1576). Edukacja przygotowywała do pełnienia funkcji publicznych w oparciu o luterańskie zasady moralne, których rdzeniem był jawna niechęć do katolicyzmu. Biografie Pistiscusa. jeśli idzie o kształcenie, zaczynają się od studiów teologicznych z Zerbst.

   W owych czasach Zielona Góra należała do cesarstwa Habsburgów. W Wiedniu wówczas panował miłościwie cesarz Ferdynand I, syn króla Kastylii Filipa I Pięknego i jego żony Joanny Szalonej, a także mąż Anny Jagiellonki z dynastii czeskich Jagiellonów. Ferdynand I po Bitwie pod Mohaczem, w której zginął teść Ludwik II Jagiellończyk, dołączył do Austrii, Czechy i Węgry, co sprawiło, że Zielona Góra przestała być czeska, a zaczęła być austriacka. Czechom nie bardzo się to podobało. Buntowali się, a Ferdynand krwawo tłumił wszelki opór, co było zapowiedzią późniejszych tragicznych wydarzeń, w które wplatany jest nasz Bartek. Ale wtedy jeszcze tego nawet nie przeczuwał.

   Zerbs miasteczko w dzisiejszej Saksonii, założone w VIII wieku przez Słowian Połabskich, po Reformacji stało się centrum kalwinizmu. Istniejące tam w latach 1582 – 1798 Francisceum Gymnasium, mający status uniwersytetu, był kuźnią kalwińskich myślicieli. W 1246 roku powstał w mieście klasztor franciszkanów pod wezwaniem św. Jana. W niedalekiej Wittenberdze Marcin Luter przybijając na drzwiach tamtejszej katedry swoje tezy zapoczątkował w 1517 protetsantyzm, a Wittenberga stała się Rzymem protestantyzmu. W 1524 roku w Zerbst miejscowi luteranie splądrowali klasztor i przejęli go we władanie. W murach tego klasztoru powstała w 1526 szkoła średnia, a w 1582 rzeczone gimnazjum, będące w gruncie rzeczy niewielkim lokalnym uniwersytetem, a jego celem było szerzenie kalwinizmu. Tym samym Zerbst stało się niemieckim centrum kalwinizmu.

   I z tego być może powodu młody Bartolomeo tam udał się na studia. Protestantyzma so dawnego Grunbergu zawitała za sprawą żagańskiego opata Paula Lemberga, który porzuciwszy katolicyzm w roku 1520 został luteraninem. Od 1522 r. rozpoczęła działalność gmina luterańska. Spory teologiczne tamtej doby mocno mąciły ludziom w głowach, a teolodzy specjalizowali się w uczonych dysputach, a jeden z nich, także zielonogórzanin, Abraham Buchholtzer, wyliczył nawet datę stworzenia świata na rok 3979 przed Chrystusem. Ich interpretacje Biblii różniące się między sobą, w czasach co by nie powiedzieć, rosnącego fanatyzmu religijnego, wywoływały konflikty pomiędzy wyznawcami rozmaitych koncepcji teologicznych. Nie miejsce tutaj, na prezentowanie owych dylematów dotyczących odmiennych dróg do zbawienia, ale ważne jest to, że już około 1570 r. znaczna cześć mieszkańców Zielonej Góry przeszła na kalwinizm.

   Biografowie piszący o Pistiscusie, wspominają, że pochodził z biednej rodziny. Pytaniem jakie trzeba zatem postawić, a które pozostaje bez odpowiedzi, jest, kto sfinansował wyjazd i studia Bartłomieja w Zerbst, a potem w Heidelbergu. Musiał bowiem być to ktoś majętny. Ktoś kto dostrzegł talent w wiejskim chłopcu ze Słonego. I bez wątpienia musiał to być ktoś znaczny, ktoś komu kalwinizm przypadł do gustu. Ktoś kto zgodnie z kalwińską wiarą w przeznaczenie odkrył przeznaczenie Bartka i postanowił je wesprzeć, także w duchu przekonania, że jego przeznaczeniem jest sfinansowanie studiów swojego faworyta. Istnieją jednak poszlaki wskazujące, że mogli to być Kietlitzowie ze Świdnicy, którą niektórzy badacze wiążą z Zakonem Templariuszy, a w wieku XVI z rodzącym się ruchem Różokrzyżowców.

   Kolejnym etapem teologicznego kształcenia się był Heidelberg. Uniwersytet w tym mieście był trzecim uniwersytetem Świętego Cesarstwa Rzymskiego, po uniwersytetach wiedeńskim i praskim, a jego celem było nauczanie filozofii, teologii, prawoznawstwa oraz medycyny. W dobie reformacji stał się centrum kalwinizmu i tam powstał w 1563 Katechizm Kalwiński, z którego zapewne pobierał nauki w młodości młody Pitiscus. Heidelberg był stolicą Palatynatu Reńskiego, którego władcy od 1559 roku stali się gorliwymi, i co znacznie ciekawsze wojującymi, kalwinami. Zaś Bartolomeo jak piszą jego biografowie, został powołany do nauczania 10 letniego Fryderyka IV. I tu wypada nieco więcej o sytuacji w Palatynacie.

   Fryderyk IV syn Ludwika VI, urodził się w 1574 roku, a jego ojciec zmarł w 1583. W imieniu małoletniego rządził do roku 1592, jako regent, jego stryj Jan Kazimierz Wittelsbach. I to on powołuje Pitiscusa na funkcję wychowawcę małoletniego bratankaa. Jan Kazimierz Wittelsbach, zawzięty kalwin pragnie, aby następca tronu był równie gorliwym kalwinem jak i on. Pitiscus ma wówczas niecałe 20 lat. Taka kariera w tak młodym wieku musi świadczyć o niezwykłym intelekcie naszego Zielonogórzanina. Wypada to przyznać.

   Jak już mamy bazę, a dokładnie gimbazę, możemy opuścić udeptaną przez wikipedię i encyklopedie narrację i wspomniawszy, że dzieło o tytule „Trigonometria: sive de solutione triangulorum tractatus brevis et perspicuus”, co da się przetłumaczyć jako „Trygonometria lub traktat o prostym i przejrzystym rozwiązywaniu trójkątów”, wydane w Heidelberu w roku 1595, to pierwsze w którym użyto słowo trygonometria, podążajmy za mniej znanymi aspektami życia i działalności naszego matematyka. Moim zdaniem znacznie ciekawszymi. Bo choć Pitiscusowi przypisuje się także wprowadzenie przecinka w zapisie ułamków dziesiętnych, jego dokonania na polu wojen religijnych, w tym wpływu na wywołanie wojny 30 letniej, są równie wiekopomne, czego biografowie, albo nie doceniają, albo celowo skrywają.

   Konflikt religijny w Europie narasta, a teolodzy protestanccy podsycają publiczną debatę. To w tamtych czasach hejt stał się powszechnie używanym narzędziem zwalczania katolicyzmu. Jest już bowiem po wynalezieniu druku, a dzieło Gutenberga idealnie nadaje się do rozpowszechniania rozmaitych, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, fejkniusów. Krążą zatem po Europie paszkwile, ulotki oraz jedynie słuszne interpretacje słowa bożego. Antypapiści twierdzą, że nowy kalendarz gregoriański, wprowadzony przez papieża Grzegorza XII, jest szatańskim wymysłem i dowodem na to, że papież jest Antychrystem. W ślad za tym klątwy, oskarżenia o herezję, mordy i rabunki. Aż wreszcie sytuacja dojrzewa a władcy w wojnie religijnej widzą doskonały pretekst do powiększania swojej władzy, a w atakowaniu katolicyzmu doskonały pretekst do grabienia majątków Kościoła. Rzecz jasna w imię sprawiedliwości i jedynie słusznej wiary. Europa z wolna zbliża się do największego kataklizmu w swoich dziejach do wojny 30 letniej. Ale najpierw Fryderyk IV staje na czele Unii Protestanckiej.

   Zgodnie z logiką wywoływania światowych konfliktów zaczęło się od lokalnej awantury. W bawarskim mieście Donauwörth w 1607 roku, luterańska większość rozgromiła procesję z okazji Bożego Ciała. Sponiewierano uczestniczących w procesji katolików, podarto sztandary, sprofanowano hostię. Cesarz Rudolf II, otoczony alchemikami, astrologami, kabalistami zareagował i postanowił siłą przywracać katolicyzm w tym miasteczku. Ciąg następujących po sobie wydarzeń, opisywany jest do dzisiaj nie w duchu szukania prawdy, ale nadal w aurze żywego i dzisiaj konfliktu religijnego. Historiografia protestancka ma rzecz jasna w tej sprawie swój zestaw faktów i swoje do nich interpretacje. Z tego powodu dosyć trudno i dzisiaj dotrzeć do rzetelnych informacji krążących w sferze popularnej. Co ciekawe antyreligijne i antykatolickie argumenty wymyślone wówczas nadal są w użyciu.

   Zostawmy jednak na boku kwestie, kto miał rację w tym konflikcie, ale warto mieć w tyle głowy, że religijny watek każdej wojny, chętnie wykorzystują cyniczni politycy. Fanatyzm religijny ułatwia bowiem skrycie własnych intencji, oraz ułatwia werbunek mięsa armatniego, czyli tysięcy chętnych umierać w imię „swojego” Boga. Poprzestańmy na tym, że wyedukowany na żarliwego wyznawcę kalwinizmu Fryderyk IV, staje w roku 1608 na czele sojuszu nazwanego przez historyków Unia Protestancką. Głównym powodem, poza religijnym rzecz jasna, było wezwanie cesarza do zwrotu zagrabionego katolikom majątku. Danych księgowych dzisiaj nie ma i nie wiadomo ile musieli by możnowładcy protestanccy zwrócić, ale widać było tego sporo, bo woleli wydać katolickiemu cesarzowi wojnę. Fryderyk ma wówczas 34 lata, a właściwy poziom żarliwości pcha go do odegrania roli boskiego ramienia sprawiedliwości. W nagrodę historia nazwie go Sprawiedliwym albo Prawym, choć po prawdzie, oba te terminy są antytezami jego charakteru.

   W tej historycznej układance, nie ma expresis verbis, śladów naszego Bartolomeo Pitisciusa, ale to dosyć dziwne, że w odróżnieniu od Nerona, czy Aleksandra Macedońskiego, historia milczy o jego wpływie na decyzje wychowanka. Logika bowiem nakazuje, wiedząc, jak kształtowany jest charakter, poszukiwać źródeł fanatyzmu w edukacji i wychowaniu. A tymi sferami zawiadywał przecież nasz teolog. I to on jest odpowiedzialny za moralne decyzje Ferdynanda IV. Ale idźmy dalej. Ówcześni teolodzy najgorliwiej zajmowali się taka interpretacją Biblii, aby używać jej jak pałki i dostarczać władcom usprawiedliwień dla mordów i grabieży, a co i ciekawe także, o czym apologeci Lutra nie piszą, rozwiązłości seksualnej.

   W roku 1610 Ferdynand IV umiera, wedle niektórych mniej jemy życzliwych na skutek folgowania rozmaitym chuciom, a palatynat po nim obejmuje urodzony w 1596 roku, jego syn Ferdynand V. Ma zatem w chwili objęcia władzy lat 14 i można się domyślać, że otoczony jest rozmaitymi doradcami, bo sam przecież nie umie podejmować sensownych decyzji, szczególnie w tak burzliwych czasach. Wśród jego doradców są dwaj zielonogórzanie, zadeklarowani kalwiniści, nasz bohater Bartłomiej oraz Abraham Scultetus, o którym więcej w opowieści „Kalwiński wilk”.

   Spotkali się na dworze reńskiego palatyna. Scultetus urodzony w 1566 roku, a więc prawie rówieśnik Pistiscusa, połączeni wspólną edukacją w Zielonej Górze, podobnie ukształtowani przez tych samych nauczycieli. Jednoczył ich tak wiek jak i niechęć do katolicyzmu, z którym ich przeznaczenie nakazywało walczyć. Razem mieli zapewne duży wpływ na Fryderyka, który w międzyczasie, w roku 1613, jako 17 latek, ożenił się z Elżbietą Stuart, córką króla Anglii Jakuba I, z którą spłodził 13 dzieci. I tu parę słów o małżonce i jej ojcu, bo, tu znowu wtręt, on zasilał finansowo europejską antyaustriacka rozróbę.

   Jakub I, odziedziczył tron angielski, zgodnie ze starą brytyjska tradycją, tak artystycznie prezentowaną przez Szekspira, po ciągu mordów, a po śmierci Elżbiety I, która, nota bene, kazała ściąć jego katolicką matkę, Marię Stuart. Jakub był anglikaninem i marzył o podporządkowaniu sobie kościoła anglikańskiego. Mieszał się do liturgii, ograniczał władzę biskupów. Angielscy katolicy zawiązali spisek i zamierzali Jakuba wysadzić w powietrze za pomocą beczek z prochem zgromadzonych w piwnicach gmachu parlamentu. Spiskowcy zamierzali jego najstarszą córkę Elżbietę, koronować na królową Anglii. Elżbieta po matce była katoliczką. Spisek się jednak nie powiódł. Niedoszłych zamachowców zamordowano, a niedoszłą królowę w trybie pilnym wydano za naszego Fryderyka. Ona także miała 17 lat i zgodnie z ówczesną tradycją nikt jej o zgodę nie pytał. Celem księżniczek było i jest nadal rodzenie następców tronu. Historia, jak wiadomo uwielbia sobie robić z ludzi żarty, sprawiła, że jej wnuk Jerzy I Hanowerski został w 1714 roku królem Anglii i zainaugurował dynastie hanowerską na angielskim tronie, którego trzyma się do dziasiaj.

   Wracając do Bartolomeo Pistscusa. W roku 1614 został mianowany przez palatyna nadwornym kaznodzieją. Kim byli kaznodzieje w epoce kontrreformacji, można lepiej zrozumieć czytając biografię Piotra Skargi, pełniącego również role kaznodziei, z tym, że przy polskim królu, Zygmuncie II Wazie. Rolą nadwornego kaznodziei, było głoszenie kazań i za ich pomocą zdobywanie zwolenników wiary, promowanie religijnych zasad, a także potępianie łamania tych zasad. Do tego trzeba było być dobrym mówcą, mieć to coś co nazywa się charyzmą. Nadworny kaznodzieja musiał wygłaszać kazania do króla i jego dworu, a także podczas specjalnych uroczystości czy zgromadzeń. Tym samym, używając metafory, sprawował rząd dusz na dworze swojego władcy. A to oznaczało, że był dla niego moralnym kompasem. Jako teolog, musiał swojemu władcy doradzać w kwestiach nazwijmy do dyplomatycznych, bo pamiętajmy, że kwestie różnic wyznaniowych w owym czasie, wiązały się z niepokojami społecznymi, najłagodniej mówiąc, a także były drażliwymi kwestiami w relacjach pomiędzy dworami panującymi. Dla zwykłych ludzi z racji tej charyzmy, a także dworskiego autorytetu nadworny kaznodzieja był rodzajem trybuna ludowego, który wywierał znaczny wpływ na słuchających kazań ludzi. Mógł zatem prowokować swoich słuchaczy tak do dobrego jak i złego. Kaznodzieje kalwińscy jak notuje to historia byli szczególnie wrogo nastawieni do katolicyzmu, widząc w nim wszelkie zło świata.

   I właśnie jako taki ktoś Bartolomeo Pistiscus, udał się w 1619 roku wraz z Fryderykiem V, do Pragi, bo ten z rąk protestanckiego czeskiego mieszczaństwa, miał otrzymać koronę króla Czech. Wyprawa zakończyła się katastrofą, bo najpierw owi prascy protestanci wyrzucili przez okno cesarskich wysłanników, pragnących negocjować z Prażanami powrót Habsburgów na czeski tron, a następnie zbezczeszczono w iście kalwiński sposób katedrę św. Wita na Hradczanach, a uczestniczący w tej awanturze, towarzysz naszego Bartłomieja, Abraham Scultetus, osobiście zniszczył wiele sakralnych dzieł sztuki, w tym ołtarz Łukasza Cranacha Starszego.

   Jaki był w tych wydarzeniach udział Pistiscusa, nie wiadomo, ale nie wchodząc w szczegóły, wydarzenia praskie zapoczątkowały wojnę trzydziestoletnią. Wojnę, podczas której po krajach objętych wojną maszerowały ponad 100 tysięczne armie, a mord i grabież na niebywałą skalę stały się codziennością. Katolików mordowano całymi wioskami i miastami, rabowano klasztory i katolickich władców. Palono dzieła sztuki i księgi (na przykład w St Galen, spalono 40 wozów ksiąg z klasztornej biblioteki). Zniszczono edukację, od parafialnej po uniwersytecką. Jak się szacuje wojna, w której życie straciło bez mała 10 mln ludzi, cofnęła tę część Europy o 100 lat, zaś Czesi, którzy tę wojnę rozpętali, stracili nieomal całą swoją elitę, zniknęli z mapy Europy jako samodzielne państwo na prawie 300 lat. Anglia, która uczestniczyła w jej rozpętaniu wyrosła na morską potęgę. Szwecja utuczona na tej wojnie rabowała Europę prawie bezkarnie do początku XIII stulecia. Powiada się, że gdyby nie zwycięska bitwa morska Wenecjan z turecką flotą pod Lepanto, armie tureckie doszłyby do Renu.

   A trygonometria? Matematyka? Wymyślenie nazwy na coś co istnieje nie wydaje się zbyt ważnym osiągnięciem, ale przyczynienie się do wywołania światowego kataklizmu, to jest coś o czy warto w kontekście naszego Bartłomieja wspominać. Bo być może, gdyby nie reprezentowany przez takim uczonych jak on, nadgorliwy fanatyzm religijny, nakazujący wykorzystywanie wiedzy do panowania nad światem, dało by się wielu konfliktów, tak w życiu prywatnym jak publicznym, uniknąć. Bo życie Bartoloemeo Pistiscusa i jego skutki dowodzą, że słowa nie są tylko falą akustyczną.